Nie każda jazda kończy się na Stravie, ale każda zasługuje na zdjęcie - Przemek Jakubczyk OM System
Dlaczego tak często wracamy z jazdy z setką kilometrów w nogach, ale bez choćby jednego zdjęcia, które by to pokazało?
Po co w ogóle te zdjęcia?
Wyobraź sobie taki poranek: złota godzina, światło miękkie jak masło, Ty na gravelu, wokół cisza, tylko lekko popiskują hamulce. To jest ten moment – myślisz sobie – zrobiłbym zdjęcie. Tylko… telefon głęboko w kieszeni, aparat został w domu, a kadru już nie będzie.
Możesz powiedzieć: przecież to tylko jazda. Ale właśnie: „tylko” dla kogo? Dla nas to często chwila odpoczynku od wszystkiego, moment, który chcemy zachować. Nie tylko w nogach, ale i w pamięci. A pamięć bywa zawodna.
Jest taka teza – i przyznam, sam się z nią nie od razu zgadzałem – że nie ma dzisiaj kolarstwa bez fotografii. Albo szerzej – bez obrazu. Przemek, mój rozmówca z OM System, powiedział to wprost: "Jeśli nie robisz zdjęć, to jakby Cię nie było."
I coś w tym jest. Planowanie trasy? Komoot. Inspiracje? Instagram. Wspomnienia? Strava, Facebook, chmurka Google’a. Wszystko to obrazki. Czasem fajne, czasem zrobione na szybko, ale to one tworzą narrację o naszych rowerowych przejażdżkach.
Telefon? GoPro? A może… analog?
Zacznijmy od początku. Telefon mamy zawsze pod ręką. Ale nie zawsze wystarcza. Czasem za ciemno, czasem wszystko przepalone, a czasem – przyznam się – bateria poszła na nawigację i już nie pykło.
Z pomocą przychodzą małe kompakty, kamerki 360, albo – hit ostatnich miesięcy – analogi. Tak, dobrze czytasz. Aparaty na kliszę. Dają zdjęcia, które nie są idealne. Czasem prześwietlone, czasem lekko rozmazane, ale za to – cholernie prawdziwe.
Mam kumpla, który każde wyjście na rower dokumentuje jednym filmem analogowym. 36 klatek z całego sezonu. A potem, na koniec roku – wywołuje. To nie są zdjęcia „na już”. To są zdjęcia „na pamięć”.
Fotografujesz? To pomyśl też o... zdjęciach.
Bo widzisz, my – rowerzyści – często zapominamy, że zdjęcie to też forma treningu. Uczymy się kadrowania, momentu, światła. I to wszystko potem wraca. Nie tylko w obrazach. W naszej głowie, naszej pamięci.
Ja sam przez długi czas miałem problem. Albo jazda, albo zdjęcia. Nigdy jedno i drugie. Aż w końcu przesunąłem suwak – raz w lewo, raz w prawo. Na ustawki biorę telefon. Na gravelowe wyrypy – aparat. A czasem – jak wiem, że będzie fajna ekipa – wołam: „Słuchajcie, dzisiaj robię zdjęcia, jedźcie trochę wolniej.”
I wiesz co? To działa.
Kolarstwo to nie tylko liczby
Bo jazda to nie tylko waty i segmenty. To też emocje. I jeśli zdjęcie potrafi te emocje zatrzymać – choćby jedno – to warto było je zrobić. Nawet jeżeli trzeba było się zatrzymać, wyciągnąć aparat, spojrzeć przez wizjer i... zapisać chwilę.
Nie każde zdjęcie musi iść na Instagrama. Ale każde może Ci dać ten uśmiech rano, kiedy przechodzisz obok tablicy korkowej i widzisz: Beskid Wyspowy, 2014. I sobie przypominasz. To dla tych chwil warto czasem zjechać na pobocze, odpiąć kieszonkę i nacisnąć spust migawki.